gagilas / flickr.com
"Piwo, Twój wróg" - to była chyba pierwsza przestroga, jaką usłyszałem dawno temu od mojego pracodawcy - "sprzedając piwo zrobisz z naszego koktajlowego miejsca Pub i zaczną się tu schodzić lamusy, na jednego browara na trzech, pitego przez słomkę".
No cóż, z punktu widzenia biznesu jest w tym pewnie trochę racji, tym bardziej, że piwo tworzy efekt domina - jedna osoba pijąca piwo przy barze spowoduje, że prawie każdy kolejny podchodzący do baru też je zamówi. Swoją drogą, warto by sprawdzić, skąd w tym złotym trunku taka unikalna 'zaleta'. Wracając jednak do hasła, nie uważam żeby piwo było moim wrogiem. Prywatnie na pewno nie, bo co by nie mówić, nic tak nie siada jak zimne piwko w upalny dzień; biznesowo też nie, bo za barem już nie stoję i wynik finansowy jakiegokolwiek lokalu mnie nie interesuje. Piję to, na co w danej chwili mam ochotę. Jednak dla właścicieli lokali stanowi to problem, i to na całym świecie, a głównie tam, gdzie pretenduje do miana "napoju narodowego”. Właściciele ekskluzywnych restauracji, koktajlbarów czy wszelkiego rodzaju klubów unikają sprzedawania piwa w kuflach czy wielkich szklanicach, gdyż rzeczywiście obniża to loty i obroty lokalu. Ostatnio jednak będąc ze szpiegowską wizytą w Stanach, zauważyłem, że bardzo wiele lokali znalazło środek na włączenie piwa do kanonu koktajli poprzez używanie go, jako ich podstawy. A oto i kilka propozycji, których doświadczyłem:
Nie wiem, co sądzić o ostatniej pozycji, chyba nawet nie pamiętam do końca, jakie odniosłem wrażenie. Na pewno był to gwóźdź do trumny mojego samopoczucia i wywołało niepożądany i brzemienny w skutkach syndrom "dnia następnego". No, ale czego nie robi się dla dobra nauki. Tak czy inaczej, są to pewnego rodzaju propozycje na włączenie piwa do mile widzianej sprzedaży w koktajlbarach, które chcą zachować swoją unikalną koktajlowość, lecz zarazem chcą być otwarte na szersze grono odbiorców.
Autor: Patryk Le Nart