Jak publikuje portal Gazeta.biz, produkcja wina przestaje być u nas tylko hobby i staje się biznesem. Tak, jak na świecie, zapanowała moda na "butikowe" winnice, które sprzedają mało butelek, ale za to drogie. Biznes winiarski w Polsce dopiero raczkuje, ale przed nim prawdziwy boom. Tak przynajmniej może wynikać z badań amerykańskiej Narodowej Akademii Nauk, która wieszczy tak duże ocieplenie klimatu, że Polska do 2050 r. stanie się jednym z największych producentów wina na świecie. Z kolei takie regiony jak włoska Toskania czy francuskie Bordeaux stracą 20-70 proc. możliwości produkcyjnych z powodu suszy. Winnice na południu Włoch i Hiszpanii mają zniknąć w ogóle.
Nie wiadomo, czy te kasandryczne przepowiednie dla starych winiarskich regionów się spełnią, ale faktem jest, że w Polsce dynamicznie przybywa upraw i producentów wina, o czym świadczą statystyki Agencji Rynku Rolnego. W ostatnim sezonie 103 komercyjnych producentów uprawiało blisko 200 ha winorośli, które dały 5 tys. hl trunku. Sześć lat wcześniej było to zaledwie 26 ha i 412 hl. Dla porównania: we Francji to 792 tys. ha i produkcja blisko 48 mln hl.
W Polsce winną latorośl uprawiano od średniowiecza do XVII w., głównie na Śląsku, w okolicach Krakowa, Sandomierza, Lublina, Lwowa. Za twórcę współczesnego winiarstwa uważany jest Roman Myśliwiec z Jasła, który na początku lat 80. stworzył pierwszą winnicę i zajął się uprawą sadzonek odpowiednich dla naszego klimatu i gleb.
Obecnie mamy już około tysiąca winnic, ale dużych, kilkunastohektarowych jest zaledwie kilka. Największa, Srebrna Góra, jest w krakowskich Bielanach i ma ponad 20 ha. Druga co do wielkości Winnica Turnau w Baniewicach (50 km od Szczecina) zajmuje 17 ha. Klimat najbardziej sprzyja uprawie winorośli na południu Polski, dlatego najwięcej winnic jest w Małopolsce i na Podkarpaciu, później są Lubuskie, Dolny Śląsk, Świętokrzyskie.
Większość ma powierzchnię 1-2 ha. Bo nadal lwia część polskich winiarzy to hobbyści, którzy produkcję wina traktują jako dodatkowe źródło dochodów, albo rozrywkę. - Zarobili pieniądze i mogliby kupić jacht lub kolejne mieszkanie. Zamiast tego zakładają winnicę. To pasjonaci, dla których zrobienie wina z własną etykietą jest spełnieniem marzeń - mówi Wojciech Bosak, prezes Polskiego Instytutu Winorośli i Wina. Zakładanie małych, "butikowych" winnic w ostatnim ćwierćwieczu to moda nie tylko w Polsce, ale również np. w USA, Nowej Zelandii, RPA.
Wojciech Bosak wyliczył, że założenie 3-hektarowej winnicy może kosztować około 1 ml zł. Za hektar ziemi nadającej się do uprawy winorośli trzeba zapłacić od 15 tys. do 100 tys. zł. Do tego dochodzi koszt sadzonek, urządzeń, butelek. Na zwrot kosztów trzeba czekać nawet 15 lat. Dlatego większość winnic to inwestycje traktowane jako zajęcie na emeryturę lub posag dla dzieci.
Winny biznes i show
Dochód z winnicy w Polsce, to zysk ze sprzedaży wina, a nie surowca. Jest trudno, bo Polacy wina piją mało. - Statystyczny Polak zaledwie 3,5 l rocznie. W Kazachstanie dwa razy więcej - mówi Bosak. Dodatkową barierą są ceny. Dla polskiego klienta wino powyżej 30-35 zł jest drogie. A to cena średniej jakości wina światowego koncernu. Poza tym Polacy nie mają zaufania do rodzimych win. Bosak zapewnia jednak, że w Polsce powstaje wiele dobrych jakościowo marek. - To lżejszy, północny styl wina, modny wśród bardziej wyrobionych konsumentów - mówi.
Butelka polskiego wina kosztuje zwykle powyżej 40 zł. - Nasze wina sprzedajemy w cenie od 50 zł - mówi Barbara Płochocka z Winnicy Płochockich, w Darominie koło Sandomierza. Na cenę składają się głównie wysokie koszty produkcji: surowca, oprysków, zbiorów - to nawet 20 zł. W dobrym sezonie z czterech hektarów produkują 12 tys. butelek wina.
Wina Płochockich sprzedawane są w sklepach, hotelach i restauracjach. Ale najbardziej opłaca się sprzedawać je bezpośrednio. Wtedy zostaje cała marża. Płochoccy sprzedają w ten sposób około jednej trzeciej produkcji. - Mamy salę degustacyjną na 50 osób, pokoje dla gości i możemy przyjąć 12 osób. Uczestniczymy w różnych imprezach. Współpracujemy z sąsiednimi winnicami i tworzymy szlak - opowiada.
Płochoccy wpisali się w trend, który znakomicie się sprawdził np. w Austrii, gdzie klienci przyjeżdżają do winnicy i tam kupują wina. O takich winnicach mówi się "butikowe", bo małe, a sprzedają drogi produkt. Ale jak dodaje Bosak, żeby osiągnąć sukces w takiej sprzedaży trzeba mieć nie tylko dobre wino, ale także stworzyć show.
Doskonale rozumieją to w pałacu Mierzęcin (Lubuskie). Poniemiecki zabytek w 1997 r. kupili nowi właściciele i odrestaurowali. Założyli hotel, stadninę, później wystartowali z winnicą. Pierwsze krzewy posadzili w 2004 r. - ok. 400 sztuk. Pierwsze komercyjne wino wypuścili w 2009 r. Dziś produkują 15-25 tys. butelek rocznie, z czego 40 proc. sprzedają poza winnicą. Dziś oprócz winnicy z 27 tysiącami krzewów na 7 ha w Mierzęcinie mają jedyne w Polsce gre-spa, czyli zabiegi pielęgnacyjne z winogron.
Skąd moda na winnice w Polsce? - W kraju ziemniaka skończyła się era jedynego słusznego trunku - żartuje Piotr Stopczyński, enolog. - Co to za przyjemność zawieźć znajomemu za granicą po raz kolejny polską wódkę? Co innego dobre wino, i to z miejsca, gdzie powstaje - mówi.
Źródło: Wyborcza.biz